Janusz Wójcik - postać, której fanom polskiej piłki przedstawiać nie
trzeba. Były piłkarz, ale zdecydowanie lepszy trener i motywator. Szkoleniowiec
między innymi Jagiellonii, Legii, Widzewa czy Śląska Wrocław, a także selekcjoner
reprezentacji Polski, do 16 i 18 lat, a także dorosłej kadry, wicemistrz
Olimpijski z kadrą z Barcelony, a także polityk i były poseł na Sejm z ramienia
Samoobrony Leppera.
Janusz Wójcik powraca w wielkim stylu. Po pierwszej części swojej autobiografii
(którą również miałem przyjemność przeczytać i którą z tego miejsca serdecznie
polecam), którą kończyły słowa "To jeszcze nie koniec. Dalszy ciąg
nastąpi..." ze zniecierpliwieniem czekałem na ten dzień. Nadszedł wreszcie
i dzięki wydawnictwu SQN trafiła do mnie książka "Wójt. Jak goliłem
frajerów". Tytuł również mocny.
Wójt ponownie zaprasza czytelników na przejażdżkę swoim życiowym
rollercoasterem. Wójcik opowiada o przemycaniu przez afgańską granice polki,
polowaniu na tygrysa ludojada, przyjaźni i imprezach z Blatterem, a nawet upija
prawdziwego esesmana. "Będzie śmiesznie, strasznie i ciekawie".
Książka odsłania także kulisy polskiej piłki nożnej, a właściwie głównie
jej korupcji. Były trener komentuje wyczyny Nawałki na Euro 2016 porównując jego
drużynę ze swoją z Igrzysk w Barcelonie z 1992 roku. Opowiada także jak Polsce
i Ukrainie (a właściwie tylko Ukrainie), udało się zorganizować Euro 2012.
lektura wzbogacona jest kilkoma wywiadami, między innymi z Cezarym
Kuleszą (prezesem Jagiellonii), Onyszko (byłym bramkarzem, którego
autobiografie również wydawnictwa SQN w tym miejscu serdecznie polecam),
Świerczewskim i Kłakiem (uczestnikami drużyny z 92 roku), czy promotorem
pierwszej części, który opowiada jak to wszystko przebiegało.
Nie mogło zabraknąć kilku słów o Cristiano Ronaldo i Leo Messim, słów
krytyki i wyśmiania. W sprawie Portugalczyka chodzi o jego popisy na ławce
trenerskiej podczas finału Euro z Francją, a sprawa Argentyńczyka to oczywiście
podatki. Tego drugiego jako kibic Barcelony chciałbym bronić. Otóż jako piłkarz
wątpię, aby wiedział ile ma zer na koncie (dziesięć, czy jedenaście, co za
różnica), a poza tym jego karierą pozaboiskową zajmuje się tylko ojciec.
Oczywiście że stać ich na najlepszych prawników, czy księgowych. Ale skąd Leo
ma wiedzieć o podatkach, czym są, jak to działa itd. Jest tylko piłkarzem, a
wina cała spada tylko i wyłącznie na ojca, który się tym zajmuje.
Książka kończy się planami byłego trenera na przyszłość, zarówno tą
niedaleką jak i dalszą typu gdzie chciałby umrzeć. Jednak zaznacza, że do
piachu się nie wybiera i skrzynki szybko nie zamkną.
Zobacz także: Recenzja I części:KLIK
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz