Książka wyszła, udało się, można by było rzec do trzech razy sztuka. Po niepowodzeniach związanych z tym, że rękopisy trafiały do niewłaściwych osób, wreszcie się powiodło. Kto jak nie córka mogła spisać taką historię.
Historia oparta jest na faktach. Wszystkie rękopisy i opowieści Tadeusza Pietrzykowskiego zbierała, jak wspomniałem, jego córka - Eleonora. Opisane wydarzenia pochodzą z różnych źródeł, od tych prywatnych pamiętników, które bohater spisywał, przez kart historii muzeum z Oświęcimia, po wywiad bohatera z dziennikarzem Gowarzewskim.
Teddy to bokser i więzień, który boksował nie tylko dla rozrywki esesmanów, ale przede wszystkim dla chleba i lepszego życia w obozie (jakkolwiek to brzmi). Numer 77 okazał się dla niego bardzo szczęśliwy. Ponadto spotkał na swojej drodze kilku dobrych ludzi.
Nie raz znajdziemy opisy kilku osób, które pomogły Tadeuszowi. Życzliwi ludzie, którzy się trafiali, pewnie jeden na milion, albo rzadziej. Mimo to Teddy pisał o nich jako "dobrych Niemcach", "dobrych esesmanach", nawet o "esesmanach nienawidzących ideologii faszyzmu i morderstw, cichych bohaterach". Szczerze mówiąc średnio mi się chce wierzyć w dobrych Niemców, a szczególnie w dobrych esesmanów.
W kilku zdaniach akcja toczy się także w Grudziądzu, moim rodzinnym mieście, w którym bokser uczęszczał do podchorążówki i w CWK Grudziądz uczył się i uzyskał dyplom.
Znał także świętego Maksymiliana Kolbe i był naocznym świadkiem, gdy ten wyszedł z szeregu, aby dobrowolnie iść na śmierć w zamian za więźnia, który miał rodzinę. Jako ciekawostkę dodam, że to patron mojej parafii (tak, znowu Grudziądz).
Lektura bardzo wciągająca, którą czytamy niemal na raz. Bardzo ciekawa i przejmująca, miejscami mocna i straszna. Nie ma bowiem jakichkolwiek przymiotników, aby to wszystko opisać, co tam się działo. Zdecydowanie godna polecenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz