środa, 5 maja 2021

Wywiady: Jasem Montague dla SportBooks!

Choć troszkę więcej czasu niż się spodziewałem zajęło mi przygotowanie go, nareszcie przedstawiam zapowiadany przeze mnie dłuższy wywiad ze znanym autorem. Tym razem udało mi się porozmawiać z James'em Montague.

Na polskim rynku wydawniczym ukazały się dwie jego książki. Pierwsza nakładem wydawnictwa Znak pt.: "Klub Miliarderów" oraz najnowsza - "1312" z wydawnictwa Sine Qua Non.

Autor ma polskie korzenie (jego matka jest Polką). Niestety jego polski nie jest na takim poziomie, aby przeprowadzić dłuższy wywiad. W związku z tym przeprowadzony został po angielsku. Oryginalna angielska wersja dla zainteresowanych znajduje się TUTAJ.

Zapraszam do lektury.

Jak wygląda Twoje życie podczas pandemii?

- "Całkiem inaczej! Podróżowałam po całym świecie i pisałem o kulturze i polityce piłki nożnej przez większą część dekady. Byłem cały czas w ruchu. Ostatnie 6 miesięcy pracy nad "1312" było szalone. Oznaczało podroż do Polski, Chorwacji, LA, Indonezji, Turcji, Maroko i w końcu do Szwecji! I wtedy wszystko stanęło. To był najdłuższy okres kiedy przebywałem w jednym miejscu. Ale myślę, że potrzebowałem tego, żeby ochłonąć po "1312". Dużo pracy wymagało poszukiwanie informacji i pisanie tej książki".

Twoja mama jest Polką, więc masz polskie korzenie. Czy Ty lub Twoja mama myślała o powrocie do Polski na stałe?

- "Moja mama przyjechała do Anglii pod koniec lat 70tych. Mój tata poznał ją na weselu swojego brata w Warszawie. To długa historia! Kiedy była w Anglii ciężko było wrócić. Loty były bardzo drogie. Był stan wojenny i ogólne trudności w podróżowaniu do Polski podczas komunizmu. Pamiętam podróż do Polski najpierw promem a potem pociągiem w 1986. To było jak podróż do innego świata! Nie Polska sama w sobie. Kiedy tam dotarłem wszystko było znajome - język, jedzenie, kultura. Mam na myśli ówczesną podróż. Podróżowanie pociągiem przez wojskowe punkty kontroli. Wydaje mi się, że były to wschodnie Niemcy. Widok karabinów maszynowych. Mojemu tacie zabrano zachodnią gazetę. To było spore przeżycie dla siedmiolatka. Kiedy upadł komunizm rozmawialiśmy z mamą o powrocie do Polski. Wielu Polaków wie co to znaczy być imigrantem. Trudno się żyje oddzielonym od domu bez możliwości powrotu - jako outsider w kraju, który nigdy tak do końca Cię nie zaakceptuje. A Anglicy potrafią być oziębli. Parafrazując Morriseya - mam angielską krew, ale polskie serce. Ostatecznie zdecydowaliśmy się zostać. Moja mama mieszkała już tyle samo w Anglii co w Polsce. To był teraz jej dom".

Czy lubisz Polskę? Czy w Polsce byłeś tylko jeden raz podczas premiery książki "Klub Miliarderów" ?

- "Kocham Polskę. Tak byłem wychowany. To język mojej mamy. Kiedy słyszę kobietę mówiącą do swojego dziecka po polsku wracają wspomnienia. To mnie porusza. Nie mówiłem po angielsku do 5 roku życia (chociaż mój polski jest teraz okropny). Obchodzimy Wigilię, łamiemy się opłatkiem, święcimy jajka na Wielkanoc. Zostałem wychowany w polskiej kulturze. Więc kiedy odwiedzam Polskę czuję się jak w domu. Miałem tak samo podczas pobytu w Serbii - od razu czułem się jak w domu. Podczas premiery książki  "Klub Miliarderów" całkiem  sympatyczna pani z wydawnictwa chciała zabrać mnie na lunch. Pierwsze miejsce o którym pomyślałem to bar mleczny. Ale nie zupa buraczkowa. Nienawidzę jej, ponieważ babcia nie pozwalała mi iść się bawić zanim nie zjadłem zupy buraczkowej. Jestem pewien, że to jest psychosomatyczny powód. Tak czy inaczej, ta kobieta spojrzała na mnie jakbym poprosił o wyjście do rzeźni. Koniec końców poszliśmy. Tam pachniało domem. Wracam tam od tamtego czasu. Pisałem artykuł dla New York Timesa o kryzysie w Wiśle. Jak tylko sytuacja pandemiczna pozwoli, wrócę".

Książka "Klub Miliarderów" została wydana przez wydawnictwo Znak, zaś "1312" przez SQN. Wiesz dlaczego ta zmiana?

- "Nie wiem. Tak zorganizował mój wydawca z Wielkiej Brytanii. Ze ,,Znakiem" pracowało mi się bardzo dobrze, więc to zdecydowanie nie było nic z ich strony".

Obie te książki są o dwóch zupełnie innych światach. Z jednej strony prezesi, właściciele, bogacze, a z drugiej ultrasi, chuligani, kibice. Dwa inne światy, które jednak coś łączy...

- "To są dwie strony tego samego medalu. W książce "Klub Miliarderów" chciałem opisać w jaki sposób bogacze kontrolują grę. To oznacza oglądanie meczu z całkiem innej strony. Natomiast "1312" jest o fanach, którzy stworzyli nowoczesną grę od podstaw, od A do Z. Oba światy są ze sobą splecione. Piszę to, dzień po tym, jak fani Manchesteru United szturmowali boisko i udało im się doprowadzić do odwołania meczu z Liverpoolem po całym tym bałaganie z superligą. Chcieli pozbyć się Glazerów. Byłem dumny widząc to. Dwa światy, całkiem inne, a jednak ściśle związane".

Może w takim razie trzecia będzie pośrodku - coś o piłkarzach? 

- "Parę lat temu ktoś zwrócił mi uwagę, że tak naprawdę nie piszę o piłce nożnej. Co jest zapewne prawdą. Chciałbym napisać biografię jakiegoś wspaniałego piłkarza lub trenera. Trzeba tylko znaleźć właściwą osobę".

Czemu został Pan dziennikarzem a nie ultrasem? Skąd wzięło się zainteresowanie ruchem ultras?

- "Kiedy dorastałem nie było w zasadzie utrasów. Typowa angielska kultura dobiegała końca i chociaż zacząłem chodzić do West Ham United i stać na North Bank, byłem za młody, aby być częścią ICF czy kimkolwiek w tym stylu. Przyciąga mnie działalność ultra. Zawsze stroszyłem piórka z myślą o władzy. Po części dlatego zostałem dziennikarzem. Dziennikarze rzucają wyzwanie władzy i autorytetowi. Relacje między ultrasami a dziennikarzami nie są dobre, ale widzę obszary, w których mogą się pokrywać".

Jak długo trwały przygotowania do książki "1312"? Zjechał pan pół świata...

- "Właściwa część moich badań miała miejsce między 2018 a 2019 rokiem, ale niektóre z tych historii zbierane były znacznie dłużej. Spotkałem Ismaila Morinę, gościa, który w 2015 roku wleciał dronem na stadion w Belgradzie, na długo zanim wiedziałem, że będę pisał książkę. Niektóre z moich doświadczeń w Egipcie pochodzą z 2007 roku. Śledziłem tę scenę przez długi czas i chciałem wnieść wszystkie moje doświadczenia, które były istotne". 

O polskich ultrasach dużo Pan nie napisał. A są oni tu wielką siłą. Wspomniał Pan jedynie o grupie Sharks z Wisły Kraków. Czemu nie ma nic więcej? Źle Pana potraktowano? Nie dopuszczono Pana do innych grup? Sami ultrasi byli przeszkodą?

- "Nie byłem źle traktowany. Ale trudno było znaleźć sposób na polską scenę. Byłem zdumiony dostępem, jaki uzyskałem na przykład we Włoszech, Szwecji, Argentynie, Ukrainie. Ale wiedziałem, że będzie to metoda prób i błędów.  Niektórzy ludzie mnie wpuścili. Niektórzy nie. Moje próby pisania o rosyjskiej scenie się nie powiodły. I to jest OK. W Maroku rozmawiałem z niewłaściwą osobą i to  zamknęło dla mnie wszystkie drzwi. Więc przyjechałem do Krakowa, żeby napisać o grupie Sharks, ale była to też historia dla New York Timesa, więc była głośno relacjonowana. Aż ludzie się mnie bali. Rozumiałem to. Więc potem zdecydowałem się nie pisać żadnych historii, dopóki nie skończę książki!"

Jakie to uczucie poznać i porozmawiać z jednymi z najgroźniejszych ludzi na świecie? 

- "Jestem pewien, że na świecie jest więcej niebezpiecznych ludzi! Ale nawet ci, którzy mieli złą reputację, to nie oni czuli się przerażeni. Chronił ich krąg wokół nich. W Argentynie proces spotkania z szefem La Doce był dość przerażający. Ale kiedy go spotkałem, był całkiem otwarty i przyjacielski".

Na pewno zdarzyło się Panu rozmawiać z członkami mafii? Co wtedy czułeś?

- "Najbardziej przerażające były czasy, w których spotykałem ludzi związanych ze światem podziemnym. Rzuciłem okiem na ten świat. Tylko rzut oka i to wystarczyło".

Gdzie i kiedy najbardziej się pan bał? Czy było to w Indonezji?

- "Chyba tak. Naprawdę myślałem, że umrę na poboczu autostrady z rąk jakichś machających maczetami Persib Bandung ultras. Więc myślę, że nie możesz być bardziej przerażony niż to, prawda?"

Czy z kimś z tych ludzi ma Pan jeszcze jakiś kontakt? Czy były to tylko pierwsze i ostatnie spotkania?

- "Próbuję. Dla mnie dziennikarstwo i pisanie nie polega na wpadaniu w opowiadanie i odchodzeniu. Żyję tym, a te historie są życiem ludzi. Kontynuują, gdy ich opuścisz. Więc utrzymuję kontakt z ludźmi długo po moim wyjeździe. Poza tym interesują mnie tylko ludzie. Często dzieliłem z nimi dość intensywny czas. Więc zawsze jesteśmy połączeni". 

Jaka jest Pana najciekawsza książka sportowa?

- "''The Fight'' Normana Mailera jest po prostu wspaniała. „My Father and Other Working Class Football Heroes” Gary'ego Imlacha to moja książka, kiedy myślę o pisaniu o piłce nożnej".

Czy ma Pan w planach napisanie jeszcze jakiś książek? O czym?

- "Mam nadzieję, że będę pisał książki aż do śmierci. Nie jestem pewien, jaka będzie moja następna książka. Chciałbym napisać o "ustawce". To oczywiście trudny temat, ale zapoznałem się z nim trochę na Ukrainie i w Szwecji, kiedy pisałem 1312. Może coś o European Super League, coś w rodzaju kontynuacji "Klubu Miliarderów" i "1312". Wciąż zastanawiam się, co dalej. Ale jestem gotowy, aby znowu ruszyć w trasę, to na pewno!"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz